sobota, 3 września 2016

08. HAKUNA MATATA

C H A N Y E O L

Minęło pół godziny od wyjazdu na lotnisko. To znaczy nie na lotnisko. Plany się nieco zmieniły, bo zapomniałem jebanej kamerki z domu i musimy jeszcze tam wskoczyć. Później hop siup na lotnisko.

W drodze na nie, Baekhyun zaczął gwiazdorzyć. Ty-po-wo.

— Chanyeol, zatrzymaj się — rozkazał, a ja spojrzałem na niego, delikatnie marszcząc czoło.

— Będziesz rzygał tymi tabsami z wczoraj? — zażartowałem trochę sucho, ale, kurwa, morda. Staram się.

— Chcę się przesiąść do tyłu. Jestem zmęczony i chcę się przespać, a tam jest więcej miejsca — oznajmił, wyciągając słuchawki z kurtki

— Nie możesz poczekać aż dojedziemy do domu? — Spytałem, przyglądając się ilości samochodów przede mną i za mną, i brakiem możliwości zaparkowaniu gdziekolwiek.

— Nie.

— Ale nie mam gdzie się zatrzymać. Sam widzisz.

— Pizda z ciebie, a nie kierowca, Park. — Ziewnął i odpiął swój pas.

Co ty robisz, debilu?

— Co ty chcesz zr… — Przerwałem, widząc jak chłopak podnosi się i przechodzi na tyły.

No i chuj.

— Dzwoniłeś tak w ogóle do Jongina, czy ktoś tam już jest?

— Nie. I tak zostaję w Seulu u siebie. Nie mam ochoty na imprezowanie — odpowiedział zapinając pas i wkładając słuchawki do uszu.

— To może inaczej. Kiedy wyjdziesz z tego swojego pierdolonego sadu? — Zapytałem, mając już dość Baekhyuna, który żyje samobójstwem i tabletkami, których i tak nie połknął.

— Nigdy, bo sad Byun Baekhyuna jest zajebisty.

— I tak zaraz z niego wyjdziesz — stwierdziłem szybko przełączając piosenki.

— Niby czemu? — burknął, a ja jeszcze szybko poleciłem mu wyciągnąć słuchawki.

— No bo… Hakuna Matata, jak cudownie to brzmi! Hakuna Matata, to nie byle bzik! Już się nie martw, aż do końca twych dni!

— Serio, Chanyeol — parsknął śmiechem.

— Naucz się tych dwóch, radosnych słów, hakuna matata!

— Gdy był z niego mały wieprz! — Zaśpiewał po chwili.

— Gdy był ze mnie mały wieprz! — Wydarłem się tak mocno, że chyba ludzie w samochodach, jadących za mną i przed to usłyszeli.

— Woń przykrą rozsiewał, kiedy kończył jeść, innym jego kąpanie, ciężko było znieść.

— Mówią o mnie, żem cham, jam subtelny gość, przykre, że przy mnie ktoś wciąż zatykał nos. Och, co za wstyd!

— Było mu wstyd! — zaszlochał blondyn, przez co miałem ochotę się zaśmiać, ale się powstrzymałem.

— Cały świat mi zbrzydł! — Krzyknąłem.

— Był brzydszy niż ty!

— Czułem się paskudnie!

— A może cudnie? — zasugerował, a ja dobrze widziałem w lusterku, jak porusza brwiami.

— Zawsze, gdy chciałem…

— No, no, skurwisynie, nie przy płodach…

Tak spędziliśmy calutką drogę do domu i zajebibi. Piosenki z bajek Disneya są najlepsze. Nie jakieś tam Akcenty, dziury ozonowe, tylko najlepsiejsze Hakuny Mataty.

— Zaraz będę — powiedziałem, odpinając pas bezpieczeństwa i wychodząc z samochodu.

W kuchni paliło się światło, co oznaczało jedno. Moja siostra zadomowiła się w moim domku i opierdala mi żarcie w lodówie. Super.

— Szybko wróciłeś, kochanie! — Przewróciłem oczami i strzeliłem porządnego face palma.

— To ja, Chanyeol, debilko — wymamrotałem wchodząc do salonu, który połączony był z kuchnią.

— Ups?

— Gdzie dałaś kamerę? — Zapytałem rozglądając się.

— No leży na stole, ślepa szmato — mruknęła, biorąc kolejnego gryza mojej zajebistej kiełbasy. Szkoda, że jest chyba zepsuta.

— Jak wrócę, to łóżko ma być calusieńkie. Szafa też.

Nie śmiejcie się, że uwzględniłem szafę, bo rok temu na imprezie, jak graliśmy w „Siedem sekund w niebie” to trafiła ze swoim mężem do niej i chuj. Tak się ruchali, że poszła w atomy. Przykre, ale prawdziwe.

— I tak śpimy w gościnnym — oznajmiła, szybko poprawiając swój śnieżnobiały szlafrok. Oj, ja już wiem co pod nim jest.

Wiecie co?

Nic.

— Tylko, że Baekhyun wraca tu ze mną i on będzie tam spał — skłamałem.

Tak serio, nie wiedziałem, czy Byun wraca ze mną tutaj, czy już zostaje u siebie. Może wyjść tak, że u niego podczas Meet Up’a nagramy multum filmików i nie będzie potrzeby, by wracał ze mną tutaj. Po prostu chcę, żeby moja siostra opanowała nieco swoje igraszki z tym swoim japońcem, czytajcie Junem, i bym nie musiał znów czegoś wymieniać lub malować ścian, bo troszkę się ubrudziły.

— Po co on ma tu wracać?

— A po co ci mózg, skoro i tak go nie używasz? — Spytałem kąśliwie zabierając sprzęt i z powrotem kierując się do wyjścia. — Zginiesz marnie jeśli zobaczę, że coś jest uszkodzone.

Wyszedłem z domu i popędziłem do samochodu. Baekhyun podczas mojej nieobecności zdążył przenieść się na miejsce pasażera, zaraz obok mnie.

— Nie chciałeś spać? — zaśmiałem się.

— Wyśpię się w domu, teraz czas na Disneya, ziombal — powiedział, pogłaśniając po chwili radio. — Czuję, coś się święci!

— Co?

— Opętał ich zły duch!

— O!

— Dam głowę, że w tym naszym trio, zostanie tylko dwóch…

— Eee!

— Ta noc karesom sprzyja! Miłosny tchnęła czar! — Czy on zna każdy tekst co do słowa? — W tej sytuacji romantycznej, co będzie strach się bać!

— Miłość rośnie, wokół nas! W spokojną, jasną noc… Nareszcie świat, zaczyna w zgodzie żyć! Magiczną czując moc… — Zaśpiewaliśmy razem

— Jonginnie kiedyś mi powiedział, że wynajmie sobie na ślub Simona Dominica, który będzie jemu i Kyungsoo śpiewał „Miłość rośnie wokół nas”. — Przerwał ściszając piosenkę.

— Czemu akurat jego?

— No bo… Miłość, miłość rośnie. W-o-k-ó-ł nas — zaśmiałem się, mając ochotę walnąć w kierownicę przez pomysł Kaia, ale cóż… Prowadziłem i chciałem jeszcze pożyć.

⋯☆★☆⋯

Było już grubo po szóstej rano, a my dopiero wychodziliśmy z tego jebanego lotniska, na którym było więcej dzieci niż plemników w jajach Jongina.

Byliśmy w Seulu, w którym nie byłem już chyba dwa lata, ale nieważne. Ważne jest to, że żyjemy, jesteśmy cali i zdrowi.

A jeśli jesteście ciekawi tego, co działo się w trakcie lotu to… w sumie nic ciekawego. Przez pół drogi słuchaliśmy piosenek z „Mulan”, „Małej syrenki” albo „Bambiego” czy „Mój brat niedźwiedź”. Było zajebiście. Koło trzeciej zasnęliśmy na dwie godziny. Odbyło się bez krzyku i rabanu, czy małych, wkurwiających dzieci.

— Tak w ogóle, to dlaczego Jongin nie przyjedzie do ciebie? W końcu Meet Up jest tutaj, a nie w jego jebanym Busan.

— Jongin ma dom, a ja mam mieszkanie, Chanyeol. Wyjebaliby mnie z niego raz dwa, bo nie wiem czy wiesz, ale on sprowadza do siebie wszystkich.

Że, kurwa, co.

— Jakich wszystkich, co. — Zdziwiłem się.

— No wszystkich. Kapciuszki, Pompa Team, Suho i ty. Połowa pewnie będzie spać w ogrodzie, bo co jak co, ale Kai nie ma jakiegoś wyjebanego na kilometr domu jak Suho. Jednak jestem przekonany, że będą się kłócić, o to, kto będzie spał na trawce, a kto będzie się dusił w środku — wytłumaczył, a mnie aż słabo się zrobiło.

Tam będzie rozpierdol, mówię wam.

— Nie zdziwię się, jeśli Kai pożyczy busika od swojego taty. On nie jest jakiś rozrzutny i woli załatwić samochód, w którym wszyscy się zmieszczą. Jonginnie zawsze mówi, że tak jest oszczędniej i przede wszystkim weselej.

— A ty jedziesz w końcu, czy nie? — Spytałem, mając nadzieję, że jednak pojedzie. Nie widziało mi się zostawać tam sam jak palec z tymi pojebami. Niby Baekhyun to też pojeb, ale no wiecie…

DOBRA, NIEWAŻNE.

— Nie, bo pewnie będą opijać każdy dzień, a ja nienawidzę alkoholu i najebanych ludzi. A w szczególności ich najebanych, bo pierdolą wtedy tak bezsensu, że łeb zaczyna mnie boleć, a jak już rozboli, to nawet tabsy mi nie pomagają. — Westchnął ciągnąc mnie na parking, gdzie prawdopodobnie był zaparkowany jego samochód.

Wybaczcie, ale śmiać mi się chce, kiedy wyobrażę sobie Baekhyuna za kierownicą. To takie małe, głupiutkie dziecko. Po prostu nie.

— Zostawisz mnie tak z nimi? — wyjęczałem. — Czy ty chcesz bym umarł?

— Hej, ja ci nie kazałem jechać do Jongina. Mogłeś iść do hotelu albo wybrać się do jakiegoś znajomego — odparł pewnie i otworzył na przycisk samochód. Chwilę później, podszedł do czarnego Hyundaia i otworzył bagażnik. Nie no, Baek. Lans na całego widzę.

— Od kiedy ty masz prawko? — Zapytałem, no bo kurwa, taki gówniarz za kierownicą, jeszcze jakiś chory na umyśle, to się boje, nie?

— Od półtorej roku? Miałem dość tego, że mi bus spierdalał sprzed nosa. Zresztą, mając autko dłużej sobie spałem.

— Aha, no okej.

Zacząłem pakować nasze wszystkie torby, na końcu zamykając pełny już bagażnik.

— Ale zobacz. Ty swojego autka nie masz, zostało w tym twoim Orleanie, a ja mam tu u siebie. — Uderzył w kierownicę, uśmiechając się. — Jeśli chcesz to zawiozę cię do Kaia i jego kotka. Jest prawie siódma, na dziesiątą powinniśmy tam być. Wysadzę cię pod jego domem i sobie wrócę do siebie, po drodze skocze do KFC czy coś i będzie fajnie. Chcesz?

— Wylecz siebie.

— Jedyna osoba która potrzebuje leczenia, to ty, Park. Wsiadaj, bo jak pójdę do domu, to już z niego nie wyjdę, a kluczyków do swojego cacka ci nie dam, bo jeszcze coś rozpierdolisz albo zabijesz się po drodze. To jak?

— Kurwa, na co ja się piszę — jęknąłem.

— Na mnie, hehe.

Wzruszyłem ramionami i udałem się w stronę Baekhyuna. Usiadłem sobie na miejscu pasażera i zapiąłem pas.

— Czemu nie chcesz jechać do Kaia na noc? Nie będziemy przecież pić, bynajmniej ja.

— Nie chce i już. Kilka dni z nimi rozwali moją psyche, także powodzenia Yolo.

Spiąłem się delikatnie, słysząc jak chłopak odpala samochód, a chwilę później spuszcza ręczny. Kurwa, pomocy?

— Jezu, no nie bój się. Jestem dobrym kierowcą. — Wywrócił oczami, poprawiając lusterko. — Włączyć ci muzyczkę, czy coś? W razie czego umrzesz słuchając czegoś fajnego, a nie w ciszy — dodał, przez co miałem ochotę zabić się już teraz.

— Cwel.

⋯☆★☆⋯

— No to cześć, Yolo. — Pomachał do mnie, a kiedy chciałem mu odmachać, usłyszałem bardzo dobrze znany mi głos.

— Baekhyun, kurwo, wracaj tu! — Krzyknął Jongin, na co wspomniany chłopak zareagował śmiechem i pokazał mu środkowy palec. — Kurwiu — mruknął podchodząc do samochodu. — A ty gdzie? Lecisz do sklepu? Jak coś to kup Sohyun podpaski, bo jej z pizdy leci albo najlepiej tampony. W końcu musi pierwszy raz, co nie? Tatuś pomoże, hehe.

— Jongin, ja jadę do domu — oznajmił, na co ten posmutniał.

— Pojebało cię, co nie? — Ożywił się. — Pojebało go. Co mu zrobiłeś? Może teściowa dała mu jakiejś wyruchanej maryśki do kampocika, co Chanyeol? — Tym razem zwrócił się do mnie.

— Siedzi w sadzie.

— Co kurwa? Jaki sad, Baek? Tłumacz się tatusiowi.

— Chcę spędzić czas w domu i odpocząć Jongin — jęknął. — Daj mi żyć. Spotkamy się za trzy dni na hali, żeby nagrać ten VCR.

— Zginiesz, synu — powiedział poważnie, odsuwając się od samochodu. — Nie wyjeb się! — dodał, będąc już ze mną pod drzwiami domu.

Poczekaliśmy jeszcze, aż chłopak odjedzie i dopiero wtedy Kim odezwał się do mnie.

— No to co Yolo, chodź do moich wyruchanych progów, hehe. — Klepnął mnie w ramię i otworzył drzwi, a ja czułem, że wszystko było tutaj wyruchane, testowane, no kurwa wszystko.

— Jest już ktoś u ciebie? — Zapytałem ciągnąc za sobą bagaże, które nie były takie lekkie, bo jednak cały sprzęt trochę ważył, nie licząc torby z odzieżą i resztą, którą postanowił ponieść Jongin.

— Sohyun już wbiła, Taeyong będzie za kilka godzin, jutro przyjeżdża ekipa z Pekinu aka Yoorin i Hunhany — Zamyślił się trochę. — Jeszcze Chen się dołączy jutro, bo dzisiaj powiedział, że nie odchodzi od kompa, bo nakurwia jakiegoś zajebistego szota.

— A kto jeszcze przyjedzie? — Spytałem niepewnie, idąc za nim na piętro.

— Na pewno Tao, Minseok, Yixing, którego swoją drogą trzeba namówić do wyruchania Yoorin i nasza Rich Bitch.

— Czyli…

— Czyli będzie nas dwunastu, chyba, że dołączy się Baekhyun, to będzie nas trzynastu. Na Yifana nie ma co liczyć, bo już wyleguje się w swoim zajebistym hotelu w Seulu i powiedział, że nie przyjdzie na grilla, bo robi sobie go sam na dachu. — Wzruszył ramionami, otwierając drzwi do pokoju, w którym jak mniemam, spędzę resztę wyjazdu.

— To jest twój pokój. Możesz tu spać, chyba, że nie chcesz popełnić samobójstwa. W takim razie proponuję zająć sobie leżaczek koło basenu — wytłumaczył, a ja przytaknąłem. Tak jak mówił Baek, leżaki u Kaia są chyba deską ratunku. — Zaproponowałbym ci hamak, ale Sohyun już go okupuje i w sumie dobrze. Baeka nie ma to ona zarucha się z Taeyongiem na nim. Na początku był zarezerwowany dla ciebie i Hyuna, więc pozwoliłem jej się położyć, aczkolwiek on spierdolił, to co będę córkę wyganiał, nie?

— Czy wy przestaniecie na siłę wpychać mi wszędzie Baekhyuna? — jęknąłem, otwierając okno na oścież.

— To ty przestań wpychać wszędzie myśl, że go nie lubisz, Yolo — odparł, a ja wywróciłem oczami.

— Lubię go, ale nie w takim sensie. Jesteśmy znajomymi, nie wiem, przyjaciółmi, a wy wszędzie wjebiecie Chanbaeka. To jest chore — stwierdziłem, powoli wyciągając z torby ubrania, chcąc jak najszybciej wziąć zimny prysznic.

— Ciekawe co powiesz, jak będzie pod tobą leżał i jęczał „Chanyeollie!” albo będziecie chodzić na spacerki, na randeczki, szeptać „Kocham cię”, hę? Powiesz wtedy „Kai-ssi, miałeś rację, byłem głupi i mogłem cię od razu posłuchać”.

— Ciekawe co ty powiesz, jak będziemy jedynie chodzić na piwo, grać w gry i nie wiem, wkurwiać moją siostrę.

— Wtedy powiem, że jesteś jebanym debilem, bo Baekhyun ewidentnie na ciebie leci, a ty robisz życie w chuja, Yeol. Jego serduszko z sadu też.

Kai znów zaczyna swoje głupie wywody na temat mnie i Baeka, czego nie chciałem słuchać. Nie było, nie ma i nie będzie żadnego Chanbaeka, a to wszystko to głupie żarty.

Zdarza mi się nazwać go słodkim, uroczym, bądź jeszcze inaczej, ale no powiedzcie, jak mam go nazywać, nie wiem, męskim, poważnym, kiedy taki nie jest?

— W ogóle, o czym rozmawiałeś ze swoim tatą?

— Pogadajmy o tym później, Jongin — wymamrotałem, chcąc już iść się umyć, ale ten debil musiał przeprowadzić wywiad.

— O tak! Wieczorkiem urządzimy sobie męski wieczór z Taeyongiem i porozmawiamy o wszyściutkim. — Klasnął w dłonie. — Może kotek się dołączy. W ogóle, jeśli chodzi o Soo, to mam do was wszystkich sprawę, prośbę, nie wiem. Później. Idź się teraz umyj, bo kurwi.

⋯☆★☆⋯

Cały dzień spędziłem na rozmowach z Sohyun, Kyungsoo i Kaiem, bo nikogo nie było, a lada moment przyjechać miał Lee, który miał wziąć oczywiście udział w naszym wieczorku. Jemu też zresztą będziemy doradzać, bo jego zabieranie się za Sohyun jest chujowe, jednak nie gorsze od Xinga, który chwila, moment i utknie w friendzone do końca życia.

— Przyjechał — powiadomił nas Jongin, który czatował przy oknie, jak matka na dziecko.

Brunet wyszedł jako pierwszy, a my podnieśliśmy się z kanapy i podążyliśmy jego śladami.

— Siema, zięciuniu! — Przywitał się z ciemnowłosym.

— Elo, teściu — odpowiedział, odkładając torbę na ziemię i przytulając się do Kaia, który tylko czekał na niego z rozłożonymi rękoma.

Kiedy Kai w końcu odkurwił się od Taeyonga, zbiłem z nim sztamę i wróciłem do chaty wyciągać skrzynkę soju, bo kto mi, kurwa, zabroni?

— A kupiłeś mięte? — Usłyszałem gospodarza tej kilkudniowej imprezki.

— No tak, mam w torbie, ale Jongin. Po chuj ci tego tyle? Znowu jakiś food play czy co?

— Słuchaj, Tae bae. Jest akcja, bo twoja laska — Sohyun ma okres, a ta little monster przez trzy „o” sobie pojechała do znajomków na imprezkę.

— A to ci kurwa — wymsknęło mi się, oczywiście, mając na myśli Jungkooka, a kogo innego.

— Co jeśli mnie pobije? Kiedyś miałem laskę to myślałem, że mi łeb upierdoli.

— Ona była przyjebana. Motylek chce tylko tuli tuli od Tae bae, czaisz?

— No czaję, czaję, ale jak nie wrócę to zafunduj mi chociaż ładny pomnik, co?

— Okoń — odpowiedział i odprowadził wzrokiem Taeyonga. 

— No to cweluszki. — Zaczął pocierając dłonie i siadając na kanapie, na którą też po chwili usiadłem.

Podałem każdemu po butelce, uprzednio otwierając ją.

— Opowiadaj, Chanyeol. O czym gadałeś ze swoim tatą? W ogóle, jak minęła kolacja?

Nim zebrałem się na odpowiedź, upiłem łyk soju, którego nie miałem okazji próbować już od dłuższego czasu.

— Kolacja jak kolacja. Baekhyun dogadał się z moimi rodzicami, dał im nawet po prezencie.

— Gumki? — parsknął Jongin.

— Nie, nie, nie. Ogółem Baek zniknął na większość dnia, ale nim wyszedł, kazał zrobić sobie z nim selce. Okazało się, że Byun poszedł mojej mamie zrobić case’a z naszym zdjęciem, a mojemu tacie dał paczkę fajek, ale zamiast prawdziwych fajek, były w niej te gumy fajki, wiesz o co chodzi?

— Kurwa, co. — Kyungsoo zachłysnął się alkoholem, a Jongin szybko zainterweniował i poklepał go po pleckach.

— Najlepsze jest to, że mój tata odpakował to i się zaczął śmiać, a Baek wyciągnął jedną i powiedział „Raka trzeba karmić, panie Park” — dodałem, przez co Jongin popluł sobie całe spodnie i kanapę.

— Ja pierdole, jaki jebany rakolec. Kocham.

W międzyczasie Kyungsoo skoczył po szmatę i zaczął wycierać to, co nabrudził ten debil. Przecież jak ja mu wszystko opowiem, to my tu kurwa będziemy pływać.

— Przy stole zaczął wymieniać się żarcikami o martwych płodach z moim tatą, a on jak to on, powiedział, że wymieniłby się dziećmi z matką Baekhyuna.

— Każdy go kocha. Nawet moja stara, jak mieliśmy po piętnaście lat? Nieważne. No to chciała mnie wyjebać z chaty i przygarnąć tego szczyla. Wszystko przez to, że zapomniałem jej o dniu matki i Baek jej dał jakieś kwiaty, chuj wie co. Chwasty z ogrodu — prychnął. — Ale i tak go kocham, mój syneczek najlepszy. Mów, o czym gadałeś z ojcem, kurwa.

— Ogółem to byłem przygotować pokój dla Baeka i schodzę, a mój ojciec z nim tam gadu, gadu. Baek spierdala na górę, a mnie tata woła. — Zacząłem zgodnie z prawdą. — Pierdolił mi o tym, że Baek to fajny chłoptaś i, że dobrze mi się trafiło. Chyba nadal wierzy w to, że jesteśmy razem, nieważne. Później zaczął gadać o ruchaniu i miłości.

— Baek mu przecież powiedział, że to żarcik — wtrącił się Kyungsoo.

— Kiedy?

— No jak ty poszedłeś to mu powiedział, że to był…

— Jestem! — Przerwał mu Taeyong, który zbiegał, o dziwo cały ze schodów.

— I co? Jak poszło? — Zasypał go pytaniami Jongin.

— Wyobraźcie sobie, że wbiłem tam, a ona grała w Hurtworlda z Xiuminem i powiedziała, że nawet ta czerwona kurwa jej nie powstrzyma przed wyjebaniem czyjejś bazy — odpowiedział, siadając obok mnie. — I tą bazą była chatka puchatka Jungkooka.

— Minseok, ty jebana kurwo — sarknął Kim. — Szmaciarz gra sobie z motylkiem w jakąś gównianą grę zamiast wbijać do tatusia Jongina na grilla.

— Może pogadajmy o Sohyun i Taeyongu? — zaproponowałem, mając nadzieję, że „zejdą ze mnie” chociaż na chwilę.

— Czemu o mnie i Sohyun? Dajcie mi żyć, co?

— Kurwa następny jakiś niedoruchany. Chuj mnie przy was strzeli. — Westchnął Kai. — Musimy przynieść tu jeszcze jedną skrzynkę i najwyżej na grilla się dokupi, bo jak ja widzę, co wy odkurwiacie ze swoim życiem prywatnym, to mam ochotę iść z wami na dach i was zrzucić.

— Ej — powiedział nagle Kyungsoo. — Bo jest sprawa. Skoro wszyscy chcecie grilla, a nawet jak nie chcecie, to już chcecie, to jest problem. Bo znając was będziecie chcieli zrobić sobie nockę pod gwiazdami i zabraknie w ogródku miejsca na stoły i samego grilla, no teraz powiedźcie mi, jak będziemy spać.

— Nie wiem, ale Chen, Xiumin i Taeyong chętnie zajmą wasze flamingi w basenie, prawda? — Spytałem się młodszego, na co on przekręcił oczami.

— Pierdol się, nie chce później pływać i moczyć majtek.

— Jedyne co zamoczysz to miejmy nadzieję Sohyun — wtrącił się Jongin. — No ale wracając, jaki pomysł? No bo kurwa, niektórzy błagają o dach nad głową, a wy, spierdoliny życiowe, chcecie spać na dworze i odmrażać sobie dupę. Pojebani jesteście.

— Oby nikt nie zarzygał trawnika jak rok temu, nie będę tego sprzątać — powiedział Dyo. — Sami będziecie to zlizywać.

— Bez przesady — uśmiechnąłem się. — Nie będzie aż tak źle.

— Ty chyba nie widziałeś najebanego Jongdae albo Minseoka, albo chociażby Yoorin czy Kaia — odpowiedział mi od razu Taeyong.

— No dobra, ale będzie luz bluz i marmolada. — Wzruszyłem ramionami.

— Zobaczymy. Rok temu Minseok to, kurwa, skoczył po broń i zaczął nam grozić, że nas zabije i zgwałci. Myśleliśmy, że to prawdziwa, a to jakieś gówno ze Smyka. Kurwa mać.

— Chen wcale nie lepszy. Jebany kupił pudełko karaluchów i wrzucił je do pokoju Sohyun. Plusik był taki, źe Sohyun spierdoliła, a Jungkook tam został, hehe. — Klasnął Kim.

— Ja pierdole, chyba się wrócę do domu — szepnąłem, aczkolwiek wszyscy mnie usłyszeli, bo mają słuch nietoperków, skubani.

— Nie martw się Yeollie. Wiem, że ci ciężko, bo twojego chłopaka nie ma z nami, ale dasz radę. — Jongin pociesznie pogłaskał mnie po pleckach, a następnie uśmiechnął się. — Ale pomyśl sobie, że gdy tylko wrócisz do domu, Baekhyun już dla ciebie wysmaruje dupsko i wyruchasz go tam mocno, że przez następny rok nie wstanie. Miej motywacje, kurwiu.

— Okej, powiedzmy, że wszystko ustalone, na tę chwilę po prostu śpijmy w salonie, nie wiem jak wy, ale ja nie chce wkurwiać Sohyun swoim oddychaniem — przerwał Kyungsoo. Dzięki Bogu.

— Och, kochanie, ty to masz łeb na karku. — Odezwał się Jongin.

— Ktoś musi — uśmiechnął się. — Może i jesteś tatą na YouTube, ale w naszym domu, ja robię za opiekuna, bo... zdarzają się różne sytuację, a ja nie chce policji jak rok temu, gdy zaprosiłeś połowę swoich znajomych.

— Nie wiem, czy chcecie wiedzieć, co działo się rok temu. — Odezwał się Taeyong i zamilknął na dłuższy czas. — Ale jednak chce, Kyungsoo opowiedz.

No i tak spędziliśmy kolejne minuty na rozmawianiu o zabawnym życiu Jongina i Dyo. Każdy z nas opowiedział jakąś anegdotę ze swojego dwudziestokilkuletniego egzystowania. 

Na przykład Taeyeong nakurwiał kiedyś w piłkę nożną, Kyungsoo pochwalił się inteligencją Jongina, Jongin mu dopiekł, mówiąc o tym, że kiedyś zabił babcie na jezdni. Dodam, że zrobił to, bo Kai mu obciągał, no ale nie ważne. 

Po dwóch godzinach Sohyun wróciła do nas z kartonem czekotubek, mówiąc, że dziś dzień dobroci dla zwierząt, więc możemy się poczęstować. Posiedzieliśmy do drugiej w nocy. Padnięci nie mieliśmy sił nawet iść na górę. Jedynie blondynka udała się do swojego pokoju, bo nie chciała nas zatopić w okresie, czy coś tam. A tak, całą czwórką z chłopakami, walnęliśmy płaszczkę w salonie. Jongin i Kyungsoo rozłożyli sobie kanapę. Ja zająłem fotel, a Taeyong pierdolnął ryjem w ziemie i zasnął na kocu, obok kominka. 

Na jutro zaplanowaliśmy kilka rzeczy, jak zadzwonienie do staffu z Meet Up'a oraz ogarnięcie muzyki. Sohyun dodała na koniec, że prawdopodobnie jutro wieczorem odwiedzi nas już Minseok, ale najpierw musi otworzyć kilka skrzynek i jak powiedziała, mamy mieć nadzieje, że coś wylosuje i nie przepierdoli hajsu, bo nie starczy mu na bilet do Korei. 

Takim oto sposobem, kilka minut przed trzecią zasnęliśmy, życząc sobie gejowskie dobranoc.

⋯☆★☆⋯

Było koło... piątej? Albo szóstej, gdy Taeyong obudził całą naszą paczkę ze snu, mówiąc, że ktoś się włamuje do chaty Jongina. 

Kyungsoo przeszedł chwilowy zawał, sam Jongin nie wiedział co się dzieje i zasypiał na siedząco, a ja rozbudzony, wsłuchałem się w to, co dzieje się na korytarzu. 

Nieznajomy nam osobnik otworzył sobie drzwi KLUCZEM z dupy, po czym wszedł do domu, jak gdyby nigdy nic.

No prawie jak gdyby nigdy nic. 

Po chwili na całym parterze rozniosło się głośne „Kurwa mać”, a po nim dźwięk wyrywanych włosów, czy coś w tym stylu. 

Przez chwilę zastanawialiśmy się o co chodzi, ale później Kyungsoo powiedział, że prawdopodobnie włamywacz poszedł na randkę z lepem na muchy. 

No, a później ten sam włamywacz odwiedził nas w salonie, powodując u nas głośny śmiech, bo wyglądał... lekko mówiąc zabawnie. 

— Zamknijcie mordę, gejuchy pierdolone! — Usłyszeliśmy jedynie krzyk Sohyun z góry i momentalnie ucichliśmy, patrząc na obmuchowionego człowieka.

Beka jak rzeka pełna okoni.

⋯☆★☆⋯

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz